Szukaj na tym blogu

niedziela, 20 listopada 2016

"Strażniczka książek" Mechthild Glaser.

Zapraszam na krótką recenzję.



Autor: Mechthild Glaser
Tytuł: Strażniczka książek (org. Die Buchspringer, ang. The Book Jumper)
Data wydania:  luty 2015 (w Polsce maj 2016)
Liczba stron: 392
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Gatunek: Fantastyka, Młodzieżowa
Język oryginału: Niemiecki
Tom serii: Powieść jednotomowa

W języku niemieckim ukazały się jak dotąd 4 książki tej autorki, jedna z nich została przetłumaczona na język polski.

Amy mieszka w Niemczech razem z matką. Dziewczyna od zawsze kochała czytać i nigdy nie potrafiła dogadać się z rówieśnikami. Gdy pewnego dnia obie postanawiają wyjechać na rodzinną wyspę jej matki, jej życie ulega wielkiej zmianie. Nastolatka odnajduje w sobie dar, odkrywa kilka rodzinnych sekretów, a także po raz pierwszy się zakochuje...

To jedna z tych książek, o której mówili już chyba wszyscy. I oczywiście ja, skuszona ich pozytywnymi recenzjami, postanowiłam sprawdzić, czym ta książka się wyróżnia. I jak się już pewnie domyślacie, nie spodobała mi się, tak innym.

O bohaterach nie chcę dużo mówić, bo czytałam tę powieść w wakacje i zwyczajnie ich nie pamiętam. A skoro po dwóch miesiącach nie potrafię sobie przypomnieć nic szczególnego o żadnym z bohaterów, to tylko świadczy o sposobie, w jaki zostali wykreowani. W pamięć zapadł mi Werter, był zabawny i dosyć ciekawie przedstawiony. Rodzina głównej bohaterki, ogólnie dorośli, jak i sama bohaterka byli trudni do zniesienia.

Ogólnie to książka nie była zła. Ale jej głównym problemem jest styl pisania. Bo autorka, przy książce o fabule i akcji odpowiadającej młodszym czytelnikom (celowałabym w 10-14 lat), używa dosyć dojrzałego języka, który nie będzie całkiem zrozumiały dla tak młodego odbiorcy. Ja się trochę wynudziłam, historia była prosta, przewidywalna, lekko infantylna, ale wiem, że dziecku mogłaby się spodobać, gdyby tylko została napisana w bardziej przystępny sposób.

Przeszkadzało mi też to, że nie wszystko było tu dokładnie wytłumaczone, mam na myśli fakt, po co w ogóle istnieją ci strażnicy książek? Rozumiem, po to żeby chronić historie, ale skoro tylko oni mogą wchodzić do literatury, to tylko oni mogą ją zmieniać, gdyby tam nie wchodzili, nic by się nie stało i po problemie. 


Moja ocena dla tej pozycji to 4/10. Na prawdę zawiodła mnie pod wieloma względami i nie wiem, czy mogłabym ją polecić, nawet młodszym czytelnikom.

Dajcie znać co wy o niej sądzicie.

sobota, 17 września 2016

"Notre Dame de Paris", Teatr Muzyczny w Gdyni.

Nareszcie rozpoczął się sezon teatralny.
Zapraszam na wrażenia.


Dla mnie był to pierwszy raz, gdy miałam przyjemność obejrzeć spektakl poza Warszawą. Do Gdyni na "Notre Dame de Paris" pojechałyśmy 14 września.

Ten francuski musical powstał na podstawie dziewiętnastowiecznej powieści Wiktora Hugo "Katedra Marii Panny w Paryżu". Oryginał miał swoją premierę we wrześniu 1998, autorem słów jest Luc Plamondon, muzykę skomponował Richard Cocciante. 9 września 2016 roku spektakl trafił na deski Teatru Muzycznego imienia Danuty Baduszkowej w Gdyni.

Więcej o polskich twórcach, obsadzie, przyszłych spektaklach i biletach znajdziecie na stronie teatru: http://www.muzyczny.org



Część z was pewnie wie, że jestem już po lekturze książki, więc historia nie była dla mnie niczym nowym. Widziałam także francuską wersję musicalu i większość piosenek dobrze znałam lub kojarzyłam. Ale zobaczyć to na żywo, w języku polskim to zupełnie nowe doświadczenie.

Jest kilku aktorów grających wymiennie te same role, ja znałam trzech (Michał Grobelny, Jan Traczyk, Łukasz Zagrobelny) i oczywiście żaden z nich nie grał tego dnia, którego ja widziałam musical. Za to w roli Quasimodo pojawił się Janusz Kruciński, który grał Valjeana w Teatrze Roma i z nagrań kojarzyłam jego głos (i gdy śpiewał teraz, od razu przypominali mi się "Nędznicy").

Ogólnie jestem bardzo usatysfakcjonowana grą i śpiewem aktorów. Najbardziej w pamięć zapadli mi Ewa Kłosiewicz. która genialnie wykonała partie Esmeraldy, Weronika Walenciak w roli Fleur de Lys i grający moją ulubioną postać Maciej Podgórzak, czyli Gringoire. Jego "Czas katedr" był niesamowity, szczególne śpiewany a capella, na sam koniec. Aktor ma cudowny talent i dzięki niemu pokochałam Gringoire'a jeszcze bardziej.

Jestem zawiedziona tylko tłumaczeniem "Belle", ponieważ znałam inną wersję i to bardzo dobrze. Nie rozumiem, dlaczego utworu nie można przetłumaczyć raz a dobrze, tylko za każdym razem powstają nowe wersje tej samej piosenki..

Scenografia pochodziła z pierwszej wersji, z 1998 roku. Była dosyć prosta, ale za to niesamowicie widowiskowa. Dowód na to, że nie potrzeba wiele by uzyskać pierwszorzędny efekt, o którym widz szybko nie zapomni.

A teraz przejdę do tego, co zrobiło na mnie największe wrażenie. I mam na myśli choreografię. To jest coś nie do opisania, naprawdę, nie jestem w stanie opisać jak było to dobrze zrobione, dopracowane, ile wysiłku musieli włożyć artyści by uzyskać tak spektakularny rezultat. To trzeba zobaczyć na własne oczy.

Jeśli jesteście z Trójmiasta albo nie macie problemu z dojazdem do Gdyni to koniecznie wybierzcie się na "Notre Dame de Paris". Gwarantuję, że nie zawiedziecie się i wyjdziecie stamtąd bardzo zadowoleni.

środa, 14 września 2016

"Silver. Pierwsza księga snów" Kerstin Gier.

Zapraszam na recenzję.

Autor: Kerstin Gier
Tytuł: Silver. Pierwsza księga snów (org. Silber: Das erste Buch der Träume; ang. Dream a little dream)
Data wydania: marzec 2013 (w Polsce czerwiec 2016)
Liczba stron: 416
Wydawnictwo: Media rodzina
Gatunek: YA, Fantastyka
Język oryginału: Niemiecki
Tom serii: 1/3

Na moim blogu możecie znaleźć recenzje poprzednich książek autorki: młodzieżowej "Trylogii czasu" oraz powieści dla dorosłych "Powtórka z miłości".

"Druga księga snów" zostanie wydana w naszym kraju już 28 września tego roku.

Wydarzenia śledzimy z perspektywy prawie szesnastoletniej Olivii. Jej rodzice są po rozwodzie, każde z nich mieszka na innym końcu świata, a prace jej mamy zmusza je do częste przeprowadzki. Dlatego co roku Liv, jej siostra Mia oraz opiekunka Lottie zamieszkują inne miasto, kraj, kontynent. W końcu dziewczyny trafiają do Anglii i wygląda na to, że może w końcu uda im się ustatkować. Po spotkaniu tajemniczej czwórki chłopów w szkole, w snach Liv zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

Na wstępie chcę powiedzieć o czymś co bardzo mi się spodobało - szkoła, do której chodzą nasi bohaterowie, ma swoją własną Plotkarę. Jej bloga można znaleźć w internecie, niestety strona dostępna jest tylko w języku niemieckim. Ale mimo to, uważam,że jest to fajne uzupełnienie historii.  http://www.tittletattleblog.de/

Jeśli ktoś z was czytał moją poprzednią recenzję książki autorki to może pamiętać, że narzekałam na jej styl pisania, że w powieści jednotomowej nie pokazała tego, co w swojej "Trylogii..". I teraz mogę z czystym sumieniem przyznać, że Kerstin Gier po prostu nie powinna pisać książek dla starszych czytelników. Jej młodzieżówki są dla mnie genialnie napisane, z humorem, mnóstwo nawiązań do popkultury i dzięki temu świetnie się przy nich bawię. "Księgę snów" czytało się niezwykle szybko i przyjemnie.

Początkowo myślałam, że jest to pozycja bardziej skierowana do młodszych czytelników, w sumie sama nie wiem czemu. Jednak z czasem zobaczyłam, że jest ona dużo mroczniejsza i poważniejsza niż mi się wcześniej wydawało. To oczywiście na plus.

Olivia to jedna z tego typu bohaterek, które lubię. Nie jest pusta, nie potrzebuje żeby ktoś ją ciągle ratował i nie użala się nad sobą. Uwielbiam również jej młodszą siostrę, ironiczną, z zadatkami na świetnego detektywa. I myślę, że nie ma w tej serii postaci, której bym nie lubiła, no może z wyjątkiem "czarnego charakteru", ale to chyba oczywiste. O dziwo bardzo polubiłam postać Persefony i aby dowiedzieć się kim ona jest musicie już przeczytać książkę.

Jeszcze nie do końca połapałam się w systemie magicznym (jeśli mogę to tak nazwać), jaki obowiązuje w tej powieści. Nie jest to coś bardzo skomplikowanego, ale mam kilka wątpliwości, które mam nadzieję rozwieją się w kolejnych tomach. Nie jestem pewna też co do motywów jakie kierowały grupą, gdy robili to co robili (co konkretnie, to byłoby spojlerem).

Jak na pierwszy tom to "Pierwsza księga snów" wypada całkiem przyzwoicie. Zakończenie nie pozostawia nas w stanie, w którym rozpaczliwe potrzebujemy kolejnego tomu. Mimo to z przyjemnością po niego sięgniemy, aby poznać dalszego losy historii.

Moja ocena dla tej pozycji to 7,5/10. Jeśli się zastanawiacie czy przeczytać czy nie, to koniecznie zabierzcie się za pierwszy tom. Polecam szczególnie fanom "Trylogii czasu".

Czytaliście już "Silver"?

piątek, 9 września 2016

"Łowca snów", Lisa McMann.

Zapraszam na recenzję.

Autor: Lisa McMann
Tytuł: Sen (org. Wake)
Data wydania: marzec 2008 (w Polsce 2010)
Liczba stron: 240
Tytuł: Mgła (org. Fade)
Data wydania: luty 2009 (w Polsce 2010)
Liczba stron: 256
Tytuł: Koniec (org. Gone)
Data wydania: luty 2010 (w Polsce 2010)
Liczba stron: 256
Wydawnictwo: Amber
Gatunek: YA, Science Fiction, Romans, Kryminał
Język oryginału: Angielski
Tom serii: 1,2,3/3

Lisa McMann jest autorka wielu fantastycznych serii, skierowanych głównie do młodzieży. Jak dotąd, żadna oprócz powyższej nie została wydana w Polsce.

Trylogia opowiada o Janie, bardzo przeciętnej nastolatce, mieszkającej samotnie z matką w tej gorszej części miasta. Jednak dziewczyna skrywa pewien sekret - niekontrolowanie odwiedza sny innych ludzi. I to z grubsza na tym opiera się fabuła serii, nie polecam czytania opisu z tyłu okładek, bo to co się tam znajduje nie ma nic wspólnego z treścią książek.

Te powieści są bardzo krótkie, małe formatu i mają niewiele tekstu na stronie - przez to czytało się je bardzo szybko, na jeden raz. Niestety styl jakim zostały napisane pozostawia wiele do życzenia. Momentami czułam się jakbym czytała podręcznik. Narracja jest dosyć pusta i bezosobowa, autorka po prostu opisuje. Ale nie są to szczegółowe barwne opisy. Są to raczej zdania w stylu "Janie wychodzi z domu", "Janie jedzie do szkoły".... i tak przez trzy tomy, same fakty.

Ponadto tekst podzielony jest na to co dzieje się w rzeczywistości i to co dzieje się we śnie (inny rozmiar i rodzaj czcionki; bardziej ściśnięty tekst). Ale w pewnych momentach wydarzenia na jawie i we śnie zaczynają się mieszać, przez co wcześniej wymieniony zabieg traci sens.

Wbrew pozorom o wyglądzie bohaterów dowiadujemy się dosyć dużo - sylwetka, twarz, fryzura są dobrze opisane. W przypadku głównych bohaterów jest też sporo o ich uczuciach i motywach jakie nimi kierują.

Jednak po przeczytaniu tej trzytomowej serii zadaję sobie pytanie: po co to było? Niby cały czas coś się dzieje, są wątki główne dla każdej książki i poboczne ciągnące się przez całą trylogię. Ale po przeczytaniu zakończenia w sumie nic nowego się nie dowiadujemy, nie ma żadnego zaskoczenia, poruszenia. Nie czujemy się związani z postaciami ani z historią. Właśnie tego typu książek nie znoszę. Takich, gdy po przeczytaniu ostatniego zdania uświadamiam sobie, że były one o niczym i wiem, że nie wniosły nic do mojego życia.

Moja ocena dla tej pozycji to 5/10. Jako pojedyncze książki to nawet niezłe historie, ale jako seria nie współgrają ze sobą. Jest to lektura dla mało wymagających czytelników.

Czytaliście tę trylogię?

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

"Powtórka z miłości" Kerstin Gier.

☁Zapraszam na recenzję.☁

Autor: Kerstin Gier
Tytuł:  Powtórka z miłości (org. Auf der anderen Seite ist das Gras viel grüner)
Data wydania:  styczeń 2011 (w Polsce lipiec 2015)
Liczba stron: 320
Wydawnictwo: Sonia Draga
Gatunek: Romans, Powieść obyczajowa, (elementy fantastyczne)
Język oryginału: Niemiecki
Tom serii: Powieść jednotomowa

Kerstin Gier to niemiecka autorka, znana przede wszystkim z młodzieżowej "Trylogii czasu" (recenzja tu), która należy do moich ulubionych serii. Jej najnowsze książki - "Silver - księgi snów", niedawno miały swoją premierę w naszym kraju (pierwszy tom w czerwcu, drugi wychodzi pod koniec września).

Kati wiedzie na pozór spokojne życie - ma męża, stałą pracę, przyjaciół. Jednak w pewnym momencie uświadamia sobie, że czegoś jej brakuje, codzienna rutyna coraz bardziej ją denerwuje, wie, że zasługuje na więcej. W pewnym momencie ulega wypadku i budzi się w szpitalu 5 lat wcześniej. Widząc, że los daje jej taką szanse zamierza rozegrać wszystko zupełnie inaczej, stara się uniknąć popełniania błędów z przeszłości.

Zabierając się za tę pozycję liczyłam na coś równie genialnego jak "Trylogia czasu", z humorem i dobrze napisanego, mimo, że te dwa tytuły nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale niestety, w "Powtórce z miłości" nie ma nawet śladu po stylu pisania autorki, jaki był w trylogii. Ta powieść pisana jest niezwykle chaotycznie, tak, że łatwo zgubić wątek przy czytaniu jej. A tego bardzo, bardzo nie lubię w książkach, które czytam. 

Niektóre fragmenty czytałam po kilka razy, aby upewnić się czy na pewno to dobrze przeczytałam. Autorka szybko przeskakuje z tematu na temat, w jednym akapicie bohaterka ( z jej perspektywy śledzimy wydarzenia) odwołuje się do kilku różnych niepowiązanych ze sobą spraw i czasami to bywa mylące dla czytelnika.

Nie umiem powiedzieć nic sensownego o bohaterach. Może to być wina tego, że nie jestem na świeżo po lekturze (od przeczytania minęły jakieś 2 miesiące). Jednak żaden z nich nie zapadł mi szczególnie w pamięć, co wskazuje na to, że nie wyróżnili się niczym szczególnym, byli po prostu płascy.

To co szczególnie zapamiętałam z tej powieści to zakończenie. A uwierzcie mi, ja prawie nigdy nie pamiętam jak dana książka się skończyła, nawet następnego dnia. "Powtórka z miłości" jest na prawdę dobrze rozwiązana, finał nie był zaskakujący, ale na pewno pouczający. Wnioski, do których dochodzi główna bohaterka sprawiają, że jest to książka, po którą powinna sięgnąć każda osoba znudzona swoim długoletnim związkiem.

Moja ocena dla tej pozycji to 5,5/10. Zakończenie ratuje tę historię i może choćby dla niego warto zapoznać się z nią.

Znacie "Powtórkę z miłości"?

poniedziałek, 25 lipca 2016

"Pigmalion" Georege Bernard Shaw.

Recenzja pojawia się jeszcze raz, nie wiem czemu, ale poprzednio ucięło końcówkę.
Zapraszam ponownie na krótką recenzję.

Dodaj napis
Autor: George Bernard Shaw
Tytuł: Pigmalion. Romans w pięciu aktach (org. Pygmalion)
Data wydania:  październik 1913 (w Polsce 1947 (?))
Liczba stron: 192
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Gatunek: Dramat
Język oryginału: Angielski
Tom serii: Powieść jednotomowa

Powstało kilka ekranizacji powieści. Jedną z najbardziej znanych jest musicalowa wersja z 1964, z Audrey Hepburn w roli Elizy Doolittle, film nosi tytuł "My fair lady". W roku 2014  nakręcono uwspółcześniona wersje tej historii - serial "Selfie".

W latach 80. "Pigmalion" był lekturą szkolną dla szkół średnich.

George Bernard Shaw był irlandzkim prozaikiem i dramaturgiem. W 1925 roku otrzymał Literacką Nagrodę Nobla "za twórczość naznaczoną idealizmem i humanizmem, za przenikliwą satyrę, która często łączy się z wyjątkowym pięknem poetyckim". W 1938 został laureatem Oscara za Najlepszy scenariusz adaptowany do filmu "Pygmalion".

Dramat przedstawia historię fonetyka, profesora Higginsa, który po spotkaniu ulicznej kwiaciarki, zakłada się ze swoim przyjacielem, że w ciągu pół roku wprowadzi ją do towarzystwa, że dzięki jego umiejętnością ludzie wezmą ją nawet za księżniczkę.

Zacznijmy od tego, że jest to dramat, więc czytało mi się to inaczej niż zwykłą powieść. Nie było zbędnych opisów, przemyśleń bohaterów, których na ogół nie lubię. I dzięki temu czytało się to naprawdę szybko, chociaż początkowo bałam się, że przez brak narratora trudniej mi będzie wgryźć się w tę książkę i ogarnąć wydarzenia. Może to też ze względu na to, że widziałam wcześniej film, ale wszystko było w miarę jasno pokazane i nie miałam większych problemów z nadążeniem za biegiem wypadków.

Bohaterów tej książki uwielbiam. Jest ona krótka, więc nie było wiele okazji, aby poznać ich bliżej. Jednak bardzo ich polubiłam, ich sposób mówienia, przekomarzanie się, typowe zachowania, poczucie humoru i ironiczne wypowiedzi to nadało im charakteru i sprawiło, że zapamiętam ich na dłużej. I mam na myśli tu główne postaci (Higgins, Eliza, Pickering), jak i te drugoplanowe, chociażby matka Henryka czy Klara i jej mama.

Nie jestem do końca usatysfakcjonowana zakończeniem, liczyłam na coś bardziej.. weselszego? Ale jest ono bardzo prawdziwe i realne, pokazuje to co zwykle dzieje się po napisach końcowych, a czego zwykle nie dostajemy. I pokazuje to nam, że życie bohaterów nie zawsze jest takie cukierkowe, nawet po happy endzie.


Moja ocena dla tej pozycji to 7,5/10. Na pewno dzięki niej częściej będę sięgać po dramaty, a tę sztukę polecam wam ze względu na bohaterów i dość ciekawą akcję.

Znacie "Pigmalion"?

sobota, 16 lipca 2016

"Na końcu tęczy" Cecelia Ahern.

Zapraszam na recenzję.
[Mogą pojawić się małe spojlery.]

Autor: Cecelia Ahern
Tytuł:  Na końcu tęczy; Love, Rosie (org. Where rainbows end)
Data wydania:  listopad 2004 (w Polsce czerwiec 2006)
Liczba stron: 512
Wydawnictwo: Akurat (najnowsze wydanie)
Gatunek: Romans, Powieść obyczajowa, Powieść epistolarna
Język oryginału: Angielski
Tom serii: Powieść jednotomowa

W ubiegłym roku powieść została zekranizowana. Główne role w filmie zagrali Lily Collins (jako Rosie) i Sam Clafflin (Alex).

Cecelia Ahern jest irlandzką pisarką, znaną przede wszystkim z powieści "P S Kocham cię", która jest jej debiutem i stała się bestsellerem. Osobiście miałam okazje przeczytać tę książkę i szczerze nie polecam.

Książka opowiada losy dwójki przyjaciółki - Rosie i Alexa, od czasów, gdy byli małymi dziećmi aż do osiągnięcia przez nich wieku średniego. Widzimy jak rozwijała się ich przyjaźń oraz śledzimy jak toczyło się ich życie na przestrzeni lat. Całość pokazana jest w formie e-maili, sms-ów, listów i rozmów na chacie.

W ostatnim czasie było bardzo głośno o tej książce. Wszyscy ją czytali i zachwycali się, słyszałam też dużo o tym jaka ta książka jest urocza. Postanowiłam więc sama sprawdzić co w niej takiego jest. I to co głównie czułam przez większość czasu, gdy ją czytałam to smutek. Naprawdę, nie jest to zwyczajna opowieść o parze przyjaciół z dzieciństwa, którzy się w sobie zakochują i żyją długo i szczęśliwie, jakby się mogło z początku wydawać. Ta pozornie prosta historia przepełniona jest niespodziewanymi zwrotami akcji. 

A dlaczego uważam, że jest smutna? Bo za każdym (naprawdę każdym) razem, gdy główna bohaterka coś planuje, kończy się to katastrofą. Nigdy nie miała w życiu lekko, a gdy wydaje się, że wszystko zaczyna zmierzać w dobrym kierunku nagle wali jej się cały świat. Są to rzeczywiste, ludzkie problemy, które w sumie mogłyby przydarzyć się każdemu, wielu z was pewnie też przeszło przez to co ona, ale raczej te wszystkie rzeczy nie zwaliły się na was naraz, nawet bym nie pomyślała, że jedna osoba jest w stanie tyle znieść.

I dlatego też podziwiam Rosie. Dzięki tym wszystkim doświadczeniom stała się niezwykle silną kobietą, mimo wszystkich przeszkód jakie napotykała w swoim życiu zawsze dawała sobie jakoś radę, sama znajdowała rozwiązanie swoich problemów. Większość ludzi pewnie na jej miejscu by się załamała i poddała, jej jednak udało się przetrwać.

Co do Alexa to nie jestem już aż tak pozytywnie nastawiona. Znaczy, nawet go lubię, pomagał Rosie jak mógł, ale momentami mnie denerwował. I nie rozumiem jednego: w pewnym momencie, skoro chciał być ze swoją przyjaciółką, czemu nie wrócił do Irlandii, tylko liczył, że ona zostawi wszystko i przyjedzie dla niego do USA? Był kardiochirurgiem, pracę mógł znaleźć wszędzie...

Jeśli chodzi o formę, w jakiej pisana jest ta książka, to przyznaję, że to dosyć ciekawy i oryginalny zabieg. Czytało się ją bardzo szybka, brak opisów i liczne dialogi sprawiły, że książka była bardzo dynamiczna. Chociaż czasem dziwne wydawało mi się, że bohaterowie od razu po spotkaniu pisali do siebie list/e-mail opisujący szczegółowo to spotkanie. No ale jak inaczej czytelnik mógłby być wtajemniczony w przebieg wydarzeń?

Moja ocena dla tej pozycji to 7/10. Może nie nazwałabym jej "lekką", ale na pewno jest to dobra książka do przeczytania w wolnej chwili, dla odprężenia i na pewno nie tylko dla kobiet.

Czytaliście już "Love, Rosie"?

niedziela, 10 lipca 2016

"Syrena" Kiera Cass.

Zapraszam na recenzję.
[Mogą pojawić się małe spojlery.]

Autor: Kiera Cass
Tytuł:  Syrena (org. The Siren)
Data wydania:  lipiec 2009 (w Polsce marzec 2016)
Liczba stron: 392
Wydawnictwo: Jaguar
Gatunek: YA, Fantastyka, Romans
Język oryginału: Angielski
Tom serii: Powieść jednotomowa

Kiera Cass jest również autorką pięciotomowej serii "Selekcja", której zakończenie, "Korona" zostało wydane w Polsce w ostatnich miesiącach. "Syrena" jest jej pierwszą powieścią.

Są cztery syreny. Każda z nich była zwyczajną dziewczyną, dopóki prawie nie zginęła na morzu i stanęła przed wyborem: odbyć stuletnią służbę dla Matki Ocean jako syrena i powrócić po tym czasie jako człowiek na ląd lub umrzeć. Kahlen jest już syreną od kilkudziesięciu lat, może swobodnie wychodzić z wody, jednak nie może rozmawiać z ludźmi, jej głos byłby dla nich zabójczy. Dotychczasowe życia jej nie przeszkadzało, jednak kilka wydarzeń sprawia, że zaczyna pragnąć czegoś więcej.

Jestem fanką "Selekcji", a książki z tej serii czytałam w jeden dzień. "Syrena" niestety jest napisana nieco inaczej, prawie nie ma w niej dialogów, głownie opisy i monologi, co spowolniło moje czytanie i musiałam tej książce poświęcić więcej czasu. Główna bohaterka jest równocześnie narratorką, czego na ogół nie lubię w powieściach.

Gdy pierwszy raz usłyszałam, że wydają tę książkę, wydawało mi się, że będzie opowiadała nieco inną historię. Liczyłam na coś bardziej w stylu "Małej syrenki". Wiem, że nie powinnam mieć zbyt dużych oczekiwań co do książek, przed ich przeczytaniem, bo potem zawsze jestem nimi rozczarowana, ale tak już mam. To, co najbardziej mnie zabolało to wizurek syreny, a właściwie to, że nie miały ogonów, tylko piękne suknie, które z czasem się rozpadały. Żeby nie wyjść na zbyt czepliwą, zrobiłam risercz na temat syren w różnych mitologiach (jak w przypadku "Porwanej pieśniarki" gdzie zamiast obiecanych trolli, dostaliśmy elfopodobne stworzenia). I moje źródła podają, że syrena to półkobieta-półryba, ewentualnie półczłowiek-półptak, a dopiero później (mitologia grecka) kobieta o uwodzicielskim ciele i głosie. Tym razie wygrałaś, Kiero Cass, jednak nadal wkurzają mnie te głupie balowe sukienki.

Wróćmy do książki. Jeśli chodzi o wątek miłosny, który jest jednym z głównych w tej książce, to mam kilka zarzutów. Zacznijmy od tego, że to jeden z najgłupszych związków o jakich w ostatnim czasie czytałam. Co prawda jest romantyczny, wręcz bajkowy i wszystko byłoby spoko, gdyby rzecz nie działa się w czasach współczesnych. I właśnie ta książka uświadomiła mi jak różni się moja ocena bohaterów, w zależności od epoki w której żyją. Chłopak odnajduje w lesie dziewczynę, w eleganckiej sukni, która nie nic mówi i nic nie pamięta, ale jest ładna. Informuje o tym policje, znajomych. Nikt nic o niej nie wie, więc chłopak postanawia, że dziewczyna zamieszka z nim, bo w sumie jest ładna. Oczywiście się w sobie zakochują, czytamy o tym jak rozwija się ich znajomość i w końcu narratorka potwierdza, że kocha go do szaleństwa i nie może bez niego żyć. Po czym dowiadujemy się, że to wszystko trwało dokładnie tydzień. No nie wiem, ja na miejscu znajomych Akinliego (bo tak ma ten chłopak na imię) podeszłabym do sprawy trochę inaczej, a oni tylko cieszyli się, gratulowali im i czekali na zaręczyny.

Przemilczę "postać" Matki Ocean, bo to mógłby być monolog na oddzielny post. Ale chciałabym wspomnieć o innej syrenie, która zasługuje na to żeby o niej wspomnieć. A mówię o Aisling. Początkowo mało się o niej dowiadujemy, żyje w odosobnieniu i nie chce mieć zbyt wiele wspólnego z innymi syrenami. Jednak z czasem dowiadujemy się, że jest tu jedyną trzeźwo myślącą osobą i według mnie to o niej powinna być ta książka, ma o wiele ciekawszą historię do przekazania niż Kahlen.

Czytałam tę książkę już jakiś czas temu, chciałabym napisać o czymś konkretnym, co mi się w niej spodobało, a nie chciałabym powiedzieć okładka.


Moja ocena dla tej pozycji to 5/10. Jest to niezbyt udany debiut autorki, można przeczytać, ale na pewno nie jest pozycją obowiązkową dla każdego książkoholika. 

Znacie tę książkę?