Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 25 lipca 2016

"Pigmalion" Georege Bernard Shaw.

Recenzja pojawia się jeszcze raz, nie wiem czemu, ale poprzednio ucięło końcówkę.
Zapraszam ponownie na krótką recenzję.

Dodaj napis
Autor: George Bernard Shaw
Tytuł: Pigmalion. Romans w pięciu aktach (org. Pygmalion)
Data wydania:  październik 1913 (w Polsce 1947 (?))
Liczba stron: 192
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Gatunek: Dramat
Język oryginału: Angielski
Tom serii: Powieść jednotomowa

Powstało kilka ekranizacji powieści. Jedną z najbardziej znanych jest musicalowa wersja z 1964, z Audrey Hepburn w roli Elizy Doolittle, film nosi tytuł "My fair lady". W roku 2014  nakręcono uwspółcześniona wersje tej historii - serial "Selfie".

W latach 80. "Pigmalion" był lekturą szkolną dla szkół średnich.

George Bernard Shaw był irlandzkim prozaikiem i dramaturgiem. W 1925 roku otrzymał Literacką Nagrodę Nobla "za twórczość naznaczoną idealizmem i humanizmem, za przenikliwą satyrę, która często łączy się z wyjątkowym pięknem poetyckim". W 1938 został laureatem Oscara za Najlepszy scenariusz adaptowany do filmu "Pygmalion".

Dramat przedstawia historię fonetyka, profesora Higginsa, który po spotkaniu ulicznej kwiaciarki, zakłada się ze swoim przyjacielem, że w ciągu pół roku wprowadzi ją do towarzystwa, że dzięki jego umiejętnością ludzie wezmą ją nawet za księżniczkę.

Zacznijmy od tego, że jest to dramat, więc czytało mi się to inaczej niż zwykłą powieść. Nie było zbędnych opisów, przemyśleń bohaterów, których na ogół nie lubię. I dzięki temu czytało się to naprawdę szybko, chociaż początkowo bałam się, że przez brak narratora trudniej mi będzie wgryźć się w tę książkę i ogarnąć wydarzenia. Może to też ze względu na to, że widziałam wcześniej film, ale wszystko było w miarę jasno pokazane i nie miałam większych problemów z nadążeniem za biegiem wypadków.

Bohaterów tej książki uwielbiam. Jest ona krótka, więc nie było wiele okazji, aby poznać ich bliżej. Jednak bardzo ich polubiłam, ich sposób mówienia, przekomarzanie się, typowe zachowania, poczucie humoru i ironiczne wypowiedzi to nadało im charakteru i sprawiło, że zapamiętam ich na dłużej. I mam na myśli tu główne postaci (Higgins, Eliza, Pickering), jak i te drugoplanowe, chociażby matka Henryka czy Klara i jej mama.

Nie jestem do końca usatysfakcjonowana zakończeniem, liczyłam na coś bardziej.. weselszego? Ale jest ono bardzo prawdziwe i realne, pokazuje to co zwykle dzieje się po napisach końcowych, a czego zwykle nie dostajemy. I pokazuje to nam, że życie bohaterów nie zawsze jest takie cukierkowe, nawet po happy endzie.


Moja ocena dla tej pozycji to 7,5/10. Na pewno dzięki niej częściej będę sięgać po dramaty, a tę sztukę polecam wam ze względu na bohaterów i dość ciekawą akcję.

Znacie "Pigmalion"?

sobota, 16 lipca 2016

"Na końcu tęczy" Cecelia Ahern.

Zapraszam na recenzję.
[Mogą pojawić się małe spojlery.]

Autor: Cecelia Ahern
Tytuł:  Na końcu tęczy; Love, Rosie (org. Where rainbows end)
Data wydania:  listopad 2004 (w Polsce czerwiec 2006)
Liczba stron: 512
Wydawnictwo: Akurat (najnowsze wydanie)
Gatunek: Romans, Powieść obyczajowa, Powieść epistolarna
Język oryginału: Angielski
Tom serii: Powieść jednotomowa

W ubiegłym roku powieść została zekranizowana. Główne role w filmie zagrali Lily Collins (jako Rosie) i Sam Clafflin (Alex).

Cecelia Ahern jest irlandzką pisarką, znaną przede wszystkim z powieści "P S Kocham cię", która jest jej debiutem i stała się bestsellerem. Osobiście miałam okazje przeczytać tę książkę i szczerze nie polecam.

Książka opowiada losy dwójki przyjaciółki - Rosie i Alexa, od czasów, gdy byli małymi dziećmi aż do osiągnięcia przez nich wieku średniego. Widzimy jak rozwijała się ich przyjaźń oraz śledzimy jak toczyło się ich życie na przestrzeni lat. Całość pokazana jest w formie e-maili, sms-ów, listów i rozmów na chacie.

W ostatnim czasie było bardzo głośno o tej książce. Wszyscy ją czytali i zachwycali się, słyszałam też dużo o tym jaka ta książka jest urocza. Postanowiłam więc sama sprawdzić co w niej takiego jest. I to co głównie czułam przez większość czasu, gdy ją czytałam to smutek. Naprawdę, nie jest to zwyczajna opowieść o parze przyjaciół z dzieciństwa, którzy się w sobie zakochują i żyją długo i szczęśliwie, jakby się mogło z początku wydawać. Ta pozornie prosta historia przepełniona jest niespodziewanymi zwrotami akcji. 

A dlaczego uważam, że jest smutna? Bo za każdym (naprawdę każdym) razem, gdy główna bohaterka coś planuje, kończy się to katastrofą. Nigdy nie miała w życiu lekko, a gdy wydaje się, że wszystko zaczyna zmierzać w dobrym kierunku nagle wali jej się cały świat. Są to rzeczywiste, ludzkie problemy, które w sumie mogłyby przydarzyć się każdemu, wielu z was pewnie też przeszło przez to co ona, ale raczej te wszystkie rzeczy nie zwaliły się na was naraz, nawet bym nie pomyślała, że jedna osoba jest w stanie tyle znieść.

I dlatego też podziwiam Rosie. Dzięki tym wszystkim doświadczeniom stała się niezwykle silną kobietą, mimo wszystkich przeszkód jakie napotykała w swoim życiu zawsze dawała sobie jakoś radę, sama znajdowała rozwiązanie swoich problemów. Większość ludzi pewnie na jej miejscu by się załamała i poddała, jej jednak udało się przetrwać.

Co do Alexa to nie jestem już aż tak pozytywnie nastawiona. Znaczy, nawet go lubię, pomagał Rosie jak mógł, ale momentami mnie denerwował. I nie rozumiem jednego: w pewnym momencie, skoro chciał być ze swoją przyjaciółką, czemu nie wrócił do Irlandii, tylko liczył, że ona zostawi wszystko i przyjedzie dla niego do USA? Był kardiochirurgiem, pracę mógł znaleźć wszędzie...

Jeśli chodzi o formę, w jakiej pisana jest ta książka, to przyznaję, że to dosyć ciekawy i oryginalny zabieg. Czytało się ją bardzo szybka, brak opisów i liczne dialogi sprawiły, że książka była bardzo dynamiczna. Chociaż czasem dziwne wydawało mi się, że bohaterowie od razu po spotkaniu pisali do siebie list/e-mail opisujący szczegółowo to spotkanie. No ale jak inaczej czytelnik mógłby być wtajemniczony w przebieg wydarzeń?

Moja ocena dla tej pozycji to 7/10. Może nie nazwałabym jej "lekką", ale na pewno jest to dobra książka do przeczytania w wolnej chwili, dla odprężenia i na pewno nie tylko dla kobiet.

Czytaliście już "Love, Rosie"?

niedziela, 10 lipca 2016

"Syrena" Kiera Cass.

Zapraszam na recenzję.
[Mogą pojawić się małe spojlery.]

Autor: Kiera Cass
Tytuł:  Syrena (org. The Siren)
Data wydania:  lipiec 2009 (w Polsce marzec 2016)
Liczba stron: 392
Wydawnictwo: Jaguar
Gatunek: YA, Fantastyka, Romans
Język oryginału: Angielski
Tom serii: Powieść jednotomowa

Kiera Cass jest również autorką pięciotomowej serii "Selekcja", której zakończenie, "Korona" zostało wydane w Polsce w ostatnich miesiącach. "Syrena" jest jej pierwszą powieścią.

Są cztery syreny. Każda z nich była zwyczajną dziewczyną, dopóki prawie nie zginęła na morzu i stanęła przed wyborem: odbyć stuletnią służbę dla Matki Ocean jako syrena i powrócić po tym czasie jako człowiek na ląd lub umrzeć. Kahlen jest już syreną od kilkudziesięciu lat, może swobodnie wychodzić z wody, jednak nie może rozmawiać z ludźmi, jej głos byłby dla nich zabójczy. Dotychczasowe życia jej nie przeszkadzało, jednak kilka wydarzeń sprawia, że zaczyna pragnąć czegoś więcej.

Jestem fanką "Selekcji", a książki z tej serii czytałam w jeden dzień. "Syrena" niestety jest napisana nieco inaczej, prawie nie ma w niej dialogów, głownie opisy i monologi, co spowolniło moje czytanie i musiałam tej książce poświęcić więcej czasu. Główna bohaterka jest równocześnie narratorką, czego na ogół nie lubię w powieściach.

Gdy pierwszy raz usłyszałam, że wydają tę książkę, wydawało mi się, że będzie opowiadała nieco inną historię. Liczyłam na coś bardziej w stylu "Małej syrenki". Wiem, że nie powinnam mieć zbyt dużych oczekiwań co do książek, przed ich przeczytaniem, bo potem zawsze jestem nimi rozczarowana, ale tak już mam. To, co najbardziej mnie zabolało to wizurek syreny, a właściwie to, że nie miały ogonów, tylko piękne suknie, które z czasem się rozpadały. Żeby nie wyjść na zbyt czepliwą, zrobiłam risercz na temat syren w różnych mitologiach (jak w przypadku "Porwanej pieśniarki" gdzie zamiast obiecanych trolli, dostaliśmy elfopodobne stworzenia). I moje źródła podają, że syrena to półkobieta-półryba, ewentualnie półczłowiek-półptak, a dopiero później (mitologia grecka) kobieta o uwodzicielskim ciele i głosie. Tym razie wygrałaś, Kiero Cass, jednak nadal wkurzają mnie te głupie balowe sukienki.

Wróćmy do książki. Jeśli chodzi o wątek miłosny, który jest jednym z głównych w tej książce, to mam kilka zarzutów. Zacznijmy od tego, że to jeden z najgłupszych związków o jakich w ostatnim czasie czytałam. Co prawda jest romantyczny, wręcz bajkowy i wszystko byłoby spoko, gdyby rzecz nie działa się w czasach współczesnych. I właśnie ta książka uświadomiła mi jak różni się moja ocena bohaterów, w zależności od epoki w której żyją. Chłopak odnajduje w lesie dziewczynę, w eleganckiej sukni, która nie nic mówi i nic nie pamięta, ale jest ładna. Informuje o tym policje, znajomych. Nikt nic o niej nie wie, więc chłopak postanawia, że dziewczyna zamieszka z nim, bo w sumie jest ładna. Oczywiście się w sobie zakochują, czytamy o tym jak rozwija się ich znajomość i w końcu narratorka potwierdza, że kocha go do szaleństwa i nie może bez niego żyć. Po czym dowiadujemy się, że to wszystko trwało dokładnie tydzień. No nie wiem, ja na miejscu znajomych Akinliego (bo tak ma ten chłopak na imię) podeszłabym do sprawy trochę inaczej, a oni tylko cieszyli się, gratulowali im i czekali na zaręczyny.

Przemilczę "postać" Matki Ocean, bo to mógłby być monolog na oddzielny post. Ale chciałabym wspomnieć o innej syrenie, która zasługuje na to żeby o niej wspomnieć. A mówię o Aisling. Początkowo mało się o niej dowiadujemy, żyje w odosobnieniu i nie chce mieć zbyt wiele wspólnego z innymi syrenami. Jednak z czasem dowiadujemy się, że jest tu jedyną trzeźwo myślącą osobą i według mnie to o niej powinna być ta książka, ma o wiele ciekawszą historię do przekazania niż Kahlen.

Czytałam tę książkę już jakiś czas temu, chciałabym napisać o czymś konkretnym, co mi się w niej spodobało, a nie chciałabym powiedzieć okładka.


Moja ocena dla tej pozycji to 5/10. Jest to niezbyt udany debiut autorki, można przeczytać, ale na pewno nie jest pozycją obowiązkową dla każdego książkoholika. 

Znacie tę książkę?