Szukaj na tym blogu

wtorek, 16 lutego 2016

"Oddam ci słońce" Jandy Nelson.

Zapraszam na recenzję.

Autor: Jandy Nelson
Tytuł: Oddam ci słońce (org. I'll give you the sun)
Data wydania: wrzesień 2014 (w Polsce sierpień 2015)
Liczba stron: 374
Wydawnictwo: Otwarte/Moondrive
Gatunek: Powieść obyczajowa, New adult

Oprócz powyższego tytułu, Jandy Nelson wydała jak do tej pory tylko jedną książkę, "Niebo jest wszędzie". Wstępnie na 2017 rok planowana jest premiera jej nowej powieści o tytule "Fall Boys & Dizzy in Paradise".

Wydarzenia w "Oddam ci słońce" są pokazane z perspektywy bliźniąt w dwóch różnych okresach ich dorastania. Chłopak, Noah, opowiada o tym, co działo się, gdy mieli po 13 lat. Z perspektywy jego siostry, Jude, dowiadujemy się jak wygląda ich życie trzy lata później, jak wiele się zmieniło w ich życiu i w relacji między nimi.

Nie jestem zbytnio przekonana do stylu jakim napisana jest ta książka. Jest chaotyczny i to bardzo. Myśli bohaterów stale gdzieś uciekają, w środku wydarzeń zaczynają mówić o czymś zupełnie innym, a miejsce, w którym w danym momencie się znajdujemy, bez ostrzeżenia zmienia się, nawet w połowie zdania.

Jude posiada księgę mądrości spisywanych przez jej babcię. Niektóre z nich może przeczytać w powieści, jeśli są adekwatne do wydarzeń, i to bardzo mi się podobało. W przypadku Noaha mamy wstawki, mówiące jak namalowałby daną sytuację. Niektóre z nich były całkiem fajne, ale większość jednak wydawała mi się wciskana na siłę. Ogólnie bardziej podobała mi się historia z punkty widzenia dziewczyny.

Po wszechobecnym zachwycie tą książką spodziewałam się po niej dużo więcej. Ale mnie nie zachwyciła, była po prostu niezła. Tym, co spodobało mi się w niej najbardziej jest tematyka. Chyba pierwszy raz czytałam powieść, gdzie głównymi bohaterami byliby malarze, rzeźbiarze. Jednak sami bohaterowie, nie tylko główni, irytowali mnie i jakoś nie poczułam szczególnej więzi z żadnym z nich. Ale plus dla autorki za doprowadzenie wszystkich wątków do końca.

Chciałam jeszcze tylko wspomnieć, że mam brata i nie wyobrażam sobie, bez względu na to jak byśmy byli w danym momencie skłóceni, zrobić mu czegoś takiego, co Jude zrobiła swojemu. (Nawet jeśli ostatecznie nie skończyło się to źle.)

Moja ocena dla tej pozycji to 6.5/10. Porusza wiele ważnych dla młodych ludzi spraw, więc jest warta przeczytania, ale nie jest to coś zachwycającego.

sobota, 13 lutego 2016

"Pięć ostatnich lat", Teatr Roma.

Jednym z moich prezentów urodzinowych był bilet na musical "Pięć ostatnich lat".
Zapraszam na wrażenia.



Poprzednio dzieliłam się z wami moimi wrażeniami z musicalu "Rent", wystawianego przez Teatr Rampa.

"Pięć ostatnich lat" to jedna z ostatnich premier teatru muzycznego Roma, znajdującego się w Warszawie. Reżyserem jest Wojciech Kępczyński, teksty utworów przełożył Michał Wojnarowski. Autorem oryginału jest Jason Robert Brown. Spektakl trwa około 1,5 godziny. Zainteresowanych, po więcej informacji odsyłam na stronę teatru.

Główne role (w spektaklu, który widziałam) grali Łukasz Zagrobelny i Natalia Krakowiak. Inna opcja to Rafał Drozd i Weronika Bochat.



Najogólniej rzecz ujmując, jest to historia małżeństwa powieściopisarza i młodej aktorki, pokazana z ich perspektywy na przestrzeni pięciu lat. Jednak z góry wiem, że ten związek jest skazany na porażkę.

W przedstawieniu są tylko dwie role - Jamie i Cathy, co było wyzwaniem dla aktorów, którzy je grali i  udało im się mu sprostać. Jednak szczerze przyznam, że spodziewałam się więcej po Natalii Krakowiak, coś nie do końca odpowiadało mi w jej roli.

Ogólnie bardzo podobała mi się scenografia, ale na tę scenę na pewno bym nie chciała wejść . Obrotowa scena z kręconymi schodami robi wrażenie, gdy się ją ogląda z widowni, ale jeśli sama miałabym po tym chodzić... jest to spełnienie moich najgorszych koszmarów.

Orkiestra była świetna, naprawdę dobrze zagrali (piszę, jakbym się na tym znała), szczególnie przypadł mi do gustu pan z dzwoneczkami. Ada od samego początku była zachwycona wiolonczelą.

Jamie był pisarzem, co bardzo mi się podobało, w jednej ze scen podpisywał własną książkę, a ja przez kilka minut próbowałam odczytać jej tytuł (nawyk książkoholika).

A teraz to co mi się nie podobało. Zacznę od największego błędu w tym musicalu, spowodowanego już przez Jasona Browna. Ale najpierw krótkie wprowadzenie. Poszczególne lata były opowiadane raz z perspektywy Cathy, raz z Jamie'ego. I mimo, że oboje znajdowali się na scenie to zawsze śpiewała tylko jedna osoba. I pomijając fakt, że brakowało choćby jednego porządnego duetu, to nawet rozmowy zamieniały się w monolog, osoba zadająca jakieś pytanie musiała sama sobie na nie odpowiedzieć, ta druga stała i tylko się patrzyła (o ile się w ogóle patrzyła, bo Cathy przewracała oczami z  wiecznie obrażoną miną).

To wróćmy do Natalii Krakowiak. Wokalnie było dobrze, jej głos mi się podoba. Aktorsko już lekko gorzej. Myślałam, że to jedna z jej pierwszych ról, jednak okazało się, że ma całkiem niezły staż w Teatrze Buffo. Według mnie, tutaj wypadło trochę sztucznie, jak wcześniej wspominałam, cały czas wyglądała na obrażoną. 

I oczywiście nie zagrali mojej piosenki. Bo nie. Znaczy wiedziałam, że nie ma jej w repertuarze, ale mimo wszystko jestem rozczarowana, że jej nie zagrali. Chodzi mi o "I could be in love with someone like you". Piosenki pochodzi z tego musicalu, ale ogólnie się jej w trakcie nie śpiewa. Czemu? Nie wiem. 

Ogólnie musical nie był zły, ale zabrakło w nim tego czegoś. Może to ze względu na to, że jest tak mało bohaterów nie spodobał mi się tak bardzo. A poza tym ja uwielbiam grupowe piosenki ("One day more", "Seasons of love"), podczas nich zawsze mnie ciarki przechodzą. A tu czegoś takiego nie dało się zrobić, z oczywistych powodów.

Nie jest to jeden z tych spektakli, który wbija w fotel i który koniecznie trzeba zobaczyć, ale miło spędziłam przy nim czas, a każdego ze stolicy i okolic zachęcam do zapoznania się z tytułem.

Słyszeliście o "Pięć ostatnich lat"?

niedziela, 7 lutego 2016

"Maybe someday" Colleen Hoover.

Zapraszam na recenzję.



Autor: Colleen Hoover
Tytuł: Maybe someday
Data wydania: marzec 2014 (w Polsce maj 2015)
Liczba stron: 440
Wydawnictwo: Otwarte
Gatunek: Powieść obyczajowa, New adult, Romans

Autorka napisała dodatkowo opowiadanie zatytułowane "Maybe not", opowiadające o Warrenie i Bridgette, bohaterach drugoplanowych z "Maybe someday". Ten tytuł nie jest dostępny w języku polskim.

Colleen Hoover pisze powieści młodzieżowe, większość z nich została już u nas wydana, a do jednej z nich, "Ugly love" powstaje właśnie ekranizacja. Premiera planowana na bieżący rok.

"Maybe someday" jest książką o pozornie prostej fabule. Główna bohaterka, Sydney, zostaje zdradzona przez swojego chłopaka i współlokatorkę, w związku z czym traci mieszkanie, pracę i dwójkę najbliższych jej osób. Nieoczekiwanie w jej życiu pojawia się Ridge, przystojny sąsiad, dzięki któremu będzie mogła stanąć na nogi. Sydney i Ridge są narratorami tej powieści.

Z powodów, których zdradzać się nie powinno, większość dialogów jest pisana w formie wiadomości tekstowych. I mam wrażenie, że piszę to przy większości recenzji, ale nieważne, książkę czyta się bardzo szybko, a Colleen Hoover dobrze sobie radzi z pisaniem z męskiego punktu widzenia.

Bardzo spodobali mi się bohaterowie, każdy z nich był inny, wyjątkowy na swój sposób. Również ich humor bardzo przypadł mi do gustu. 

Pierwszy przymiotnik kojarzący mi się z "Maybe Someday" to uroczy. Powieść jest po prostu urocza, ale nie przesłodzona. I jest kilka rzeczy, które wyróżniają ją na tle innych współczesnych romansów. Przede wszystkim pokazuje, że związek nie musi opierać się na seksie, a na powoli rozkwitającym, prawdziwym uczuciu. Dodatkowo uświadamia, że nie wszystko musi trwać wiecznie.

Ridge i Sydney komponują razem - on tworzy muzykę, ona układa do niej teksty. I te piosenki rzeczywiście powstały. Na stronie  http://www.maybesomedaysoundtrack.com/ czytelnicy mogą przesłuchać utwory przewijające się na kartach tej powieści. Powstały one we współpracy autorki z muzykiem Griffinem Petersonem. Pozwala to bardziej wczuć się w powieść, jest to ciekawe doświadczenie.

Moja ocena dla tej pozycji to 7.5/10. Bardzo lekka lektura, ale nie z rodzaju tych odmóżdżających. Było to moje pierwsze spotkanie z tą autorką, ale z pewnością nie ostatnie.